Tag Archives: Józef Piłsudski

Najjaśniejsza z gwiazd

Fot. Wanda Konopińska-Michalak

[Napisane w 120 rocznicę urodzin Kazimiery Iłłakowiczówny, dedykowane Markowi Zagańczykowi, który pochylił się życzliwie nad jej Trazymeńskim zającem]

Kiedy myślę „Iłłakowiczówna”, widzę Wilno i „poetycką kwadrygę”: to Mickiewicz, Słowacki, Miłosz i Iłła – dwa słońca, księżyc i najjaśniejsza z gwiazd.

Życiorys wybitnej poetki Kazimiery Iłłakowiczówny (6 sierpnia 1892 – 16 lutego 1983) obfituje w wydarzenia nieprawdopodobne, tajemnicze i bolesne. Szczęścia w nim mało, najwięcej – tułaczki, a także biedy, nauki i pracy. Pogardzano „Iłłą”, gwałtownie atakowano, jednak doznawała także życzliwości, a nawet admiracji. Jest na pewno najciekawszą polską pisarką XX wieku.

Opowieść o krewnych Kazimiery Iłłakowiczówny zacząć trzeba od jej macierzystego dziada, Zygmunta Iłłakowicza, lektora języka angielskiego na Uniwersytecie im. Stefana Batorego w Wilnie. Po to, by otrzymać posadę docenta, musiał zdać egzamin z języków, w tym z sanskrytu, którego nauczył sie w trzy miesiące… Zatrudniony został jednak jego kontrkandydat, który dał – łapówkę. Przekupstwo i niesprawiedliwość wtrąciły poliglotę „w melancholię”, lecz dalsze konsekwencje były znacznie poważniejsze. Dziad Iłłakowiczówny podał się do dymisji, wyjechał do rodzinnego mająteczku, który wskutek indolencji podupadł, aż został sprzedany. Z ośmiorga dzieci Zygmunta Iłłakowicza wieku dojrzałego doczekało tylko troje (piątka umarła na suchoty lub nieuleczalne wówczas choroby dziecięce). Te, które przetrwały skazane były na ciężką pracę. Barbara Iłłakowiczówna, matka poetki, od najmłodszych lat, po 13 godzin na dobę „biegała za lekcjami”, ucząc panny z dobrych domów muzyki, francuskiego i angielskiego. Wybitnie uzdolniona muzycznie śpiewała w zespole parafialnym. Poznała tam syna „Promienistego” Tomasza Zana, wybitnego adwokata – Klemensa. Był żonaty, miał troje dzieci. Z pozamałżeńskiego związku urodziły się Barbara i Kazimiera. Młodsza córka była pogrobowcem: przyszła na świat 6 sierpnia 1892 roku, po śmierci ojca, który został zastrzelony w niewyjaśnionych okolicznościach, podobno przez carską Ochranę. Barbara Iłłakowicz wkrótce umarła na suchoty. Kilkuletnie dziewczynki znalazły się w tragicznej sytuacji: bez środków do życia, bez opieki. Ich niania, zwana obcesowo „Babą”, choć opowiedziała dziewczynkom tyle baśni, pobudzających wyobraźnię, popadła w nędzę i została żebraczką. Barbara i Kazimiera, jako nieślubne dzieci, nie miały nawet szans na wstęp do szkół.

Kazimierą Iłłakowiczówną zajął się brat matki, Jakub Iłłakowicz, oficer, który skrajnie zaniedbał siostrzenicę. Ostatecznie pisarka in spe trafiła pod opiekę Zofii z Zyberk-Platerów Buynowej, z którą nawiązała serdeczną relację. Przybrana matka dała jej stabilizację, maniery i doskonałe wykształcenie w Oxfordzie, później na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie Kazimiera studiowała polonistykę i anglistykę. Iłłakowiczówna była wybitnie zdolna. Potrafia opanować program kilku klas przez jeden rok. Uczyła się w domu, zdając egzaminy przed rosyjskimi komisjami. Jako siedemnastolatka miała ukończoną szkołę średnią, władała wieloma językami.

Przybrana matka pogłębiła w wychowanicy instynkt, nakazujący zajmować się biednymi i pokrzywdzonymi. W latach 1915 – 1917 Kazimiera jako ochotniczka znalazła się w armii rosyjskiej, w polskim oddziale sanitariuszek „Czołówka”, działającym przy Wszechrosyjskim Związku Ziemskim. Otrzymała później liczne odznaczenia wojskowe. Na froncie spotkała „Stasia Witkiewicza”. Była wstrząśnięta (jak i „Staś”) okrucieństwami wojny. Napisała wówczas Kolędy polskiej biedy, wydane w Petersburgu.

Iłłakowiczówna była „osobistym nieprzyjacielem Pana Boga” do czasu nawrócenia w czasie ciężkiej choroby, którą przechodziła w Mińsku. Leżała w lazarecie, na słomie, w żołnierskiej bieliźnie pod opieką lekarza-Żyda i prawosławnej zakonnicy. To oni uratowali poetkę.

Po I wojnie światowej Kazimiera Iłłakowiczówna otrzymała posadę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Była świadkiem zamordowania prezydenta Gabriela Narutowicza, którego nawet próbowała ratować, korzystając z doświadczeń sanitariuszki. Obserwowała z bliska wydarzenia roku 1926. Józef Piłsudski, któremu wiele lat wcześniej dedykowała swój wiersz patriotyczny, zabrał ją do Ministerstwa Spraw Wojskowych: została jego osobistym sekretarzem. Portret marszałka – wielowymiarowy i dowcipny – zawarła w książce Ścieżka obok drogi. W latach 1929 – 1934 jeździła z odczytami patriotycznymi do europejskich miast. Karierę znakomitej urzędniczki państwowej przerwała wojna, która zagnała pisarkę do gościnnej Rumunii. Granicę przekroczyła w Kutach 17 września. Miała ze sobą walizkę, sakwojaż i maszynę do pisania. Do 1947 roku mieszkała w rumuńskim Kluż, utrzymując się, zgodnie z rodzinną tradycją, z udzielania lekcji języków obcych. Znała doskonale grekę, łacinę, angielski, francuski, niemiecki, rosyjski, później – rumuński i węgierski. Żyła jednak w niedostatku. Ten czas opisała w Niewczesnych wynurzeniach.

Powojenne zaś dzieje poetki to trudne dziesięciolecia wypełnione pracą nauczycielki języków, pisarki i tłumaczki (Lwa Tołstoja, Wolfganga Goethego, Heinricha Heinego, Friedricha Durrenmata, Sandora Petófiego, Emily Dickinson). Niezbyt chętnie ją drukowano. Iłłakowiczówna okazała się w nowych warunkach nieodrodną córką swoich rodziców: osobą nadzwyczaj odważną, skromną, pracowitą, lecz – przede wszystkim – wolną.

Ponieważ w stolicy nie znalazła się dla niej ani praca, ani stancja, Iłłakowiczówna zamieszkała w Poznaniu, na Gajowej 4, w sublokatorskim pokoju. Spędziła tam blisko 40 lat. Niespełna stumetrowe mieszkanie zajmowało tuż po wojnie ponad dwadzieścia osób, między innymi wileński księgarz i wydawca Bolesław Żynda z rodziną. Korzystanie z jedynej łazienki było źródłem nieustannych konfliktów, zatem Iłłakowiczówna stworzyła kuriozalny regulamin korzystania z sanitariatu. Ta „regulacja” zdała egzamin.

Państwo Żyndowie oferowali Iłłakowiczównie pomoc, którą stanowczo odrzuciła: nie chciała przenieść się na stałe do domu Żyndów, który został wzniesiony nieopodal Ostrowa Tumskiego (Jakaż tam była biblioteka!).  Została na Gajowej, w pokoju, którego „ruchomości”, plasujące właścicielkę w gronie ludzi najuboższych, skłaniają do refleksji w dobie rozbuchanej konsumpcji. Jednym z najciekawszych eksponatów najmniejszego chyba muzeum literackiego świata (Mieszkanie Pracownia Kazimiery Iłłakowiczówny w Poznaniu) jest drewniana skrzynia, pomalowana białą farbą olejną. Skrupulatnie spisano jej zawartość – podana niżej „specyfikacja’ stanowi wierne odwzorowanie oryginału pod względem kolejności wymienianych przedmiotów i pisowni: 1). Linoleum (resztki); 2). Flanelki do froterowania; 3). Flanelki zielone; 4). Plecionki pod nogi do pokoju; 5). Duże czerwone stare chodniki; 6). Kawałki żółtej firanki do kuchni; 7). Wyłatane stare prześcieradła; 8). Firanka – resztki w kwiaty; 9). Kawałki starego parawanu; 10). Dywanik na okno; 11). Worek z białym kocem; 12). Kapa na łóżko w kwiaty; 13). 3 nagrody: Min. Kultury i Sztuki, m. Poznania i im. Kasprowicza; 14). Zasłona żółta z kuchni.

Umarła w roku 1983 „w Poznaniu na wygnaniu”. Dla niej i Poznań, i Warszawa to była zagranica. Ojczyzna Iłły znajdowała się przecież na Litwie i Żmudzi. Poznań nie zawsze był jej przyjazny: najbardziej druzgocącą krytykę twórczości Iłłakowiczówny opublikowały czasopisma wydawane właśnie tym mieście: przedwojenny „Kurier Poznański” i powojenny „Nurt”. Ostre pióra Artura Marii Swinarskiego i Stanisława Barańczaka mogły dosłownie zabić pisarkę, ale Iłłakowiczówna nie byłaby sobą, gdyby im nie wybaczyła. Barańczaka, który w chwili odsądzania poetki od talentu i mądrości miał 21 lat, wręcz broniła, i to żywiołowo.

Otoczona książkami, jak Borges, oślepła. Zajęły się nią jeszcze ofiarniej lektorki-wolontariuszki, i – o dziwo – władza. Iłłakowiczówna nigdy nie wisiała u pańskiej klamki. Tylko człowiek nieujarzmiony, nieliczący na apanaże ze strony rządzących mógł sobie pozwolić na napisanie wiersza pt. Rozstrzelano me w Poznaniu o czerwcu 1956 roku. Zabito wówczas siedemdziesięciu poznaniaków, w tym trzynastoletniego chłopca — ludzi niosących transparenty „Chcemy chleba” i ‚”Chcemy religii w szkole”.

Jest, oczywiście, „link” łączący poetkę z Kazimierzem:  Iłłakowiczówna bywała w Kazimierzu Dolnym u Wandy Chylewskiej, przyrodniej siostry Witolda Iłłakowicza, ziemianina z Łazisk, i teściowej malarza Antoniego Michalaka. Bywała również „Iłła” w willi „Pod Wiewiórką”. W księdze gości znajdujemy autograf poetki pod datą 2 października 1967 roku.

[Wiele informacji zaczerpnęłam z książeczki wydanej przez pana dr. inż. Adama Wołka z Puław, który zebrał wspomnienia siostry poetki, Barbary Wołk-Czerwijowskiej, publikowane w czasopiśmie poznańskich ojców dominikanów „W Drodze”. Wydał je własnym sumptem w liczbie sześciu (sic!) egzemplarzy. Niezwykła pozycja wydawnicza, z całą pewność edytorskie curiosum, którego istnienie owocujące w pożytki – warto odnotować.]

Dodaj komentarz

Filed under Cymelium i curiosum / Keimélion and curiosum, Rocznice/ Anniversaries, Słynni goście Domu Kuncewiczów / Famous guests of the Kuncewicz House

Odmówić Piłsudskiemu!

Mówi Jerzy Kuncewicz:

„Marszałek Józef Piłsudski pojawił się w Lublinie między innymi dzięki tak zwanym Ligawkom – paniom z Ligi Kobiet. W kwietniu 1916 roku uczestniczyłem w przyjęciu z jego udziałem. Marszałek wracał właśnie z frontu, więc panie nalegały, aby zechciał przywołać jedną z frontowych przygód. Piłsudski, najwyraźniej obdarzony dużym poczuciem humoru, opowiedział jak to w czasie lustrowania posterunków nadział na bagnet trzy osoby, oczywiście kładąc je trupem. Aplauz naiwnych Ligawek przełamał mój rechot, który osiągnął natężenie nie do opanowania. Rozśmieszyłem przy okazji co bardziej krytyczne osoby, przede wszystkim samego Komendanta, który entuzjastycznie uścisnął moją dłoń.

Piłsudski niechybnie mnie zapamiętał, ponieważ ni stad ni zowąd otrzymałem wezwanie do Krakowa, które przesłano mi na polecenie Marszałka. Pośpieszyłem niezwłocznie, lecz spotkanie z nim nie doszło wówczas do skutku. Przyjął mnie jedynie marszałek Edward Rydz-Śmigły, który skierował mnie ostatecznie do Kazimierza Sosnkowskiego. Pan generał proponuje mi wstąpienie do organizacji i wręcza wewnętrzny statut. Za jakiś czas, już w Lublinie, przyjmuje mnie sam Piłsudski, który ponawia propozycję złożoną przez Sosnkowskiego. Przeanalizowałem uprzednio dokument i mówię:

–        Pragnę wyjaśnić jeden punkt — chodzi o sprawę równości i weta.

Piłsudski przerywa mi gwałtownie:

–        Warchoł!

Zaprotestowałem. Nastąpiła długa rozmowa, po której rozstaliśmy się.

W ten sposób zszedłem z drogi marszałka Józefa Piłsudskiego, co nie umniejszyło mojego uznania dla niego i jego dzieła. Miałem okazję wyrazić moje stanowisko poprzez zorganizowanie pochodu patriotycznego, który zgromadził mniej więcej tysiąc osób. Przeszliśmy od cmentarza przy ulicy Lipowej [w Lublinie], przez Krakowskie Przedmieście aż do hotelu „Victoria”, w którym stanął Piłsudski.

Na moją prośbę zameldowano później Marszałkowi:

„Kuncewicz stwierdza, że polityka Piłsudskiego jest polityką wszystkich organizacji stanowiących obóz niepodległościowy”. […]

[Fragment monodramu pt. Gra w pchełki, autorstwa Wandy Konopińskiej-Michalak. Premiera: 28 kwietnia 2012 r. w Domu Kuncewiczów w Kazimierzu Dolnym]

2 Komentarze

Filed under Przygody Jerzego Kuncewicza / Jerzy Kuncewicz's Adventures