Jerzy Kuncewicz był osobą pełną energii i życzliwości, zdolną poświęcić wiele dla wspólnego dobra. Każdy, kto spotkał pana Jerzego musiał go polubić i to z wzajemnością. Dzieje jego życia są gotowym scenariuszem sensacyjnego filmu, który — mam nadzieję — kiedyś powstanie.
Niektóre z nieprawdopodobnych wyczynów Kuncewiczów przedstawiłam w monodramie pt. Gra w pchełki, wystawionym w naszym muzeum 28 kwietnia 2012 roku. W Jerzego Kuncewicza wcielił się Janusz Greber. Napisałam ten tekst specjalnie dla niego. Kiedy aktor pojawił się w Domu Kuncewiczów, towarzysząc swojej żonie, Marzenie Trybale, która zagrała u nas rolę George Sand w Zimie na Majorce, wiedziałam że „mam Kuncewicza”! Podobny, pełen wigoru i radości, szarmancki, z tym samym błyskiem w oku! Tak przy nim, jak kiedyś przy Kuncewiczu, można się poczuć bezpiecznym. Nie myliłam się; Greber zagrał fantastycznie — najstarsi kazimierzanie nie wierzyli własnym oczom: „Kuncewicz jak żywy”….
Dlaczego Gra w pchełki? Skąd taki tytuł spektaklu? Niech przemówi fragment mojego monodramu:
„Moja żona Marynka, Maria Kuncewiczowa, pisarka, mówi, a nawet o tym napisała, że całe moje życie zamyka się w epizodzie z dzieciństwa. Że to wydarzenie mówi o mnie wszystko: mianowicie to, że od najmłodszych lat wbrew (uśmiecha się) kniaziowskiemu pochodzeniu – byłem demokratą i człowiekiem praktycznym. Marynko?! Jak to ujęłaś?! (Nasłuchuje. Jakby powtarza):

„[…] Mitom rodzinnym urwał łeb w wieku lat sześciu, wycinając z papierów heraldycznych pieczęcie, które sobie upatrzył do gry w pchełki […]”
Żarty żartami, synteza może i udana, ale w i tak nie porządkuje mojego bardzo długiego życia pełnego zaskakujących wydarzeń. Szedłem i wciąż idę, zahipnotyzowany przyrodą, ludźmi, życiem.
Na fotografii, pod Portretem Jerzego Kuncewicza Antoniego Michalaka siedzi Janusz Greber.
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…