Mówi Maria Kuncewiczowa:
Oliwkowy rybak pochodzi z Taorminy. Będąc na Sycylii zobaczyliśmy te rzeźby u miejscowego takiego (u nas tak by się nazywał) świątkarza i bardzo nam się ten Rybak podobał. Powzięliśmy nadzieję, że bez wielkiego trudu dopłynie do Polski, do jakiegoś portu. Bo to był czas, kiedy polskie statki zawijały do Messyny, i trzeba pecha, że akurat wtedy zmieniły się rejsy i już tego drogą wodną nie można było posłać. Więc najpierw z wielkim trudem dodźwigaliśmy kloc do Rzymu, w Rzymie przyjaciel, Polak zresztą, ale zamieszkały w Rzymie i zorientowany w tamtych możliwościach, mówi: -„Tutaj jest biuro spedycyjne i może oni się podejmą przesyłki.” No więc, lądujemy w tym biurze, bardzo przyjemny pan, ale stanowczo odmawia; jak usłyszał „Polonia” to: „Za daleko – nie, nie.” Tymczasem ja nerwowo kreślę na jakimś kawałku papieru adres „Puławy”, bo pomyślałam, że przez Puławy to dojedzie koleją. On zajrzał mi przez ramię na ten papierek i mówi „Puławy” i zmienił się na twarzy, pojaśniał i tak powiada: „Jeżeli to ma iść do Puław, to natychmiast każę zrobić skrzynkę, opakować, wyślemy, wszystko zrobimy.” Osłupiałam zupełnie, co to za taki magiczny dźwięk mają te „Puławy” w Rzymie? Okazuje się, że jegomość był jeńcem w czasie wojny. Włosi, jak wiadomo, współpracowali militarnie w tym czasie z Hitlerem, i on się znalazł w obozie jenieckim w Puławach. Tam, puławianki pozostawiły mu tak niezatarte wspomnienia swoich starań o jego dobrobyt, że jak usłyszał „Puławy”, to ledwie żeśmy przyjechali tutaj, to już mieliśmy zawiadomienie z Lublina, że tam czeka na nas skrzynia jakaś bardzo ciężka.