Dzisiaj zamieszczam długi tekst; mam nadzieję, że ciekawy.
Maria Kuncewiczowa uczyła się śpiewu, koncertowała w Polsce i za granicą. (Pisałam o tym w poście pt. Muzyczny kod Kuncewiczowej, czyli kobieta zapisana w nutach y 21 lipca 2012). Wybrała jednak literaturę. Dlaczego? Na pytanie odpowiadam fragmentem tekstu dr Alicji Szałagan (IBL PAN), wygłoszonym w czasie „Święta Marii Kuncewiczowej 2010”, publikowanym w kwartalniku literackim „Klematis” Nr 2 (6) 2010.
[…] Dopiero po zakończeniu wojny, już w Warszawie, Kuncewiczowa zaczęła pobierać lekcje u śpiewaków operowych, Lucyny Brusendorfowej i Marcelego Sowilskiego, a w 1925 r. jako mężatka i matka trzyletniego Witolda, zapisała się do Konserwatorium Muzycznego. Studiowała tam chyba tylko rok, jako eksternistka w klasie operowej tegoż profesora Sowilskiego. Otrzymała od niego roczną ocenę bardzo dobrą z uwagą: „scenicznie utalentowana, postawa dobra”. Surowiej ocenił jej postępy w solfeżu Stanisław Kazuro, który był fanatykiem swojego przedmiotu[1]. Wśród nauczycieli Kuncewiczowej była także Stanisława Szymanowska, siostra Karola, i Helena Casella, jego przyjaciółka. Ta ostatnia przygotowała ją do recitalu pieśni impresjonistów francuskich, m.in. Claude’a Debussy’ego i Maurice’a Ravela, który odbył się około 1928 r. w Sali Konserwatorium.
Młoda adeptka śpiewu jeździła do Paryża, gdzie nauczyła się od Caselli „odróżniać Roussela od Ravela i Duparca od Debusy’ego”. W swoim repertuarze obok pieśni Kuncewiczowa miała także arie operowe, m.in. z Madame Butterfly i Cyganerii Giacomo Pucciniego, z Tristana i Izoldy oraz z Lohengrina RichardaWagnera. Wspominała też swój występ na koncercie charytatywnym w Sali Pompejańskiej Hotelu Europejskiego, na którym śpiewała berżeretki (osiemnastowieczne piosenki francuskie o lżejszym charakterze), ubrana w wypożyczony z teatru kostium markizy. Podobno kompozytor, Piotr Perkowski, którego poznała w Paryżu, uważał, że od figlarnej Nicolette à la věpre s’allait au pré lepiej udaje jej się np. pieśń Duparca do wiersza Charlesa Baudelaire’a z cyklu Les fleurs du mal (Kwiaty zła) – L’invitation au voyage (Zaproszenie do podróży). A i sama pisarka przyznawała, iż „Nicolette nieco przyciężko pląsała po błoniu”[2]. Kuncewiczowa występowała też na prowincji, m.in. w Bytomiu[3], gdzie prawdopodobnie wspierała działalność kulturalną brata, Aleksandra Szczepańskiego, pełniącego w latach 1922-1929 funkcję konsula generalnego i przedstawiciela Polski w Górnośląskiej Komisji Mieszanej i Trybunale Rozjemczym. Śpiewała także w Polskim Radiu, dla którego m.in. przygotowała w 1930 r. felietony literacko-muzyczne, prezentując się w obydwu swoich ówczesnych rolach – śpiewaczki i pisarki. Wśród jej nauczycieli był także Hans Effenberg-Śliwiński, a i matka do swej śmierci niezmiennie czuwała nad głosem córki. W Fantomach[4] Kuncewiczowa wspominała, iż Effenberg-Śliwiński śpiewał na mszy żałobnej w grudniu 1930 r., jako jedyny ze znajomych, który Adelinę Szczepańską znał „i do niedawna słuchał jej uwag podczas korepetycji, jakich [Marii] udzielał.” Z czasem jednak zwyciężyła w Kuncewiczowej pisarka, gdyż działalność na polu muzyki nie spotkała się z jednoznacznymi ocenami, a była źródłem wielu stresów. Po latach tłumaczyła w wywiadzie:
Czułam się jednak zanadto uzależniona od innych ludzi – od profesorów, krytyków, od gustów publiczności, od akustyki. Nie mogłam sprostać wymaganiom matki, utalentowanej skrzypaczki, obdarzonej absolutnym słuchem. […] Nieustanny krytycyzm onieśmielał mnie i zniechęcał.[5]
W Fantomach dodała jeszcze, nawiązując do teorii Gombrowicza, iż […] „na estradzie kompozytorzy, profesorowie śpiewu i publiczność «robili mi gębę», a w moim własnym pokoju, pisząc, robiłam ją sobie sama.[6] Dlatego nie przyjęła roli ptaszka w operze Wagnera Siegfried, gdyż „już wtenczas wiedziała, że jej tworzywem musi być słowo ciche i powolne, słowo pisane”[7], jednakże, wyjaśniała dalej w Fantomach,
[… ] rozwód ze śpiewem nie dokonał się tak od razu: przez okno kazimierskiej chatki jeszcze długo spływały w ogród, a z warszawskiego balkonu w ulice Schuberty, Griegi i Schumany, Czajkowskie żale i Szymanowskie wytworności.[8]
Kuncewiczowa nie rozstała się ze śpiewaniem także w czasie II wojny światowej spędzonej na uchodźstwie najpierw we Francji, a potem w Wielkiej Brytanii. Jak można sądzić ze wspomnień pisarki, muzyka spełniała wówczas szczególną rolę w jej życiu:
Za granicą śpiew oderwał się od rutyny, stał się potrzebą fizjologiczną. Gdyby okoliczności były po temu, pewnie akurat wtedy stałabym się dobrą śpiewaczką. Okoliczności po temu nie były. Seanse przy okazyjnych pianinach przypominały schadzki z nerwowym i niewiernym kochankiem. Utkwiła mi w pamięci jedna wilia u Witków[9] na Queen’s Gate. Przy fachowym akompaniamencie śpiewałam kolędy bardzo prawidłowo, póki się nie rozpłakałam. „Ta pani za dużo wypiła” – czytało się na twarzach Anglików.[10]
Nie dysponujemy informacjami pozwalającymi stwierdzić, czy Kuncewiczowa występowała tylko prywatnie, czy też dawała jakieś kameralne recitale. Ówczesna prasa polska, wychodząca w Anglii, nie odnotowała tego, choć sporo jest w niej wzmianek o aktywności pisarki na polu PEN-Clubu i o jej działalności kulturalno-oświatowej dla różnych gremiów. Trudno dociec ile własnych doświadczeń wpisała Kuncewiczowa w losy śpiewaczki, Zofii, bohaterki Zmowy nieobecnych. Jak wiadomo, życie koncertowe trwało nawet w czasie bitwy o Anglię. W Zmowie nieobecnych Kuncewiczowa tak charakteryzowała upodobania muzyczne tamtejszej publiczności: „opór przeciwko głębiom Beethovena, predylekcja do Schuberta, podziw dla Wagnera, słabość do Smetany”[11]. Bohaterka powieści „muzyki musiała uczyć się na nowo, jak gdyby Mozart i Puccini rodzili się teraz po raz drugi w tej nieznanej Europie, dziurawej od bomb […]” [12]. Miała też okresowo kłopoty z głosem:
przewlekłe chrypki, głos zmatowiał, nie pomagały lekarskie zabiegi. Zofia ze strachem podchodziła do fortepianu: jej sopran liryczny raz okazywał się mezzosopranem, raz sopranem dramatycznym – cała miękkość średnicowej skali zanikła. Zaczęła zmienić repertuar. Ale nowa barwa głosu nie wyrażała uczuć zawartych w nowych rolach i pieśniach – była czymś przypadkowym, a także niestałym.[13]
Przezwyciężywszy to załamanie formy wokalnej, „Zofia odniosła kilka sukcesów śpiewając w małych salach Londynu Poulenca, Ravela, Honeggera czy też wyłącznie Wolffa”[14]. Miała także w repertuarze pieśni Chopina, które wywarły w czasie koncertu przerwanego bombardowaniem wielkie wrażenie na publiczności:
I fortepian i sopran w pustawej hali brzmiały zwiewnie, choć dźwięcznie. Polskie słowa iskrzyły się i gasły pod mroczną kopułą. Na tle niemej orkiestry ta pieśń dalekiego kraju zabłąkana między świeże ruiny, niezrozumiała, a tak bardzo poufna, przemawiała do zmysłów językiem irracjonalnym, jak zapach. Jak się to działo, że milczano nabożnie, że uszy ogłuszone bombami chciwie chłonęły melodię nikłą, archaiczną jak arkadyjski flet? […] Oklaski, które wybuchły, nie były zwyczajne: szybkie, zdyszane, zaciekłe, tak uparte, jak gdyby chodziło o przetrzymanie burzy wewnętrznej, która powstała z zamierzchłych wspomnień i z przeczuć, grożąc spokojowi bardziej od nieprzyjacielskich lotników.[15]
Także i po wojnie Kuncewiczowa nie rozstawała się z muzyką, choć oczywiście, nadal jej pierwszym zajęciem było pisarstwo. W czasie swoich dość częstych na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych pobytów w Paryżu nagrała kilkakrotnie płyty dla radia francuskiego. Były to m.in. pieśni Chopina (1948) i ludowe pieśni z repertuaru zespołu Mazowsze (1954)[16]. Lubiła też po prostu muzykować dla własnej przyjemności. Była szczęśliwa, kiedy udało jej się kupić do londyńskiego domu pianino (przed wojną miała instrument tak w warszawskim mieszkaniu, jak i w kazimierskiej siedzibie). Pisała podekscytowana do syna 3 maja 1953 r.:
Mam okazję kupić idealne pianino, piękne i w znakomitym stanie, małe, poręczne, z pięknym tonem za … 15 £. Zwariowałam, i chcę kupić. Może się uda.
Udało się i kilka miesięcy później (26 X 1953) donosiła Witoldowi: „czasami sobie śpiewam; głos jest, tylko zardzewiał”, a w kolejnym liście (15 XI 1953) relacjonowała mu:
[…] pośpiewałam pieśni Karłowicza, tak pachnące moim własnym dzieciństwem jak bluzka czarna, jedwabna mojej matki zroszona łzami, kiedy mi akompaniowała „Pamiętam ciche, jasne złote dnie… [17]
Często śpiewała i grała, jak informowała syna w kilku listach, podczas paromiesięcznego pobytu w 1954 r. na południu Francji w pobliżu Nicei. Mieszkała wówczas w domu malarza, Stanisława Appenzellera, z którym zaprzyjaźniła się jeszcze przed wojną w Kazimierzu. Był to niesłychanie szczęśliwy okres w życiu Kuncewiczowej – czuła się świetnie fizycznie i psychicznie, dobrze szła jej praca nad powieścią Gaj oliwny, którą pisała w pierwszym wariancie po angielsku. W domu Appenzellerów znajdował się fortepian, na którym podobno grywał Ignacy Paderewski, a teraz pisarka używała go dla własnej i gości swoich gospodarzy przyjemności. Po frustrujących pierwszych latach na emigracji w Anglii z optymizmem pisała w liście do syna:
Wyglądam co najmniej 10 lat młodziej, niż pół roku temu, a w tak dobrym humorze nie wiem, czy mnie kiedykolwiek od czasu Kazimierza widywałeś. Śpiewam dużo i dobrze, nawet … gram sporo na fortepianie. Różne rzeczy wróciły, które uważałam za niepowrotnie minione.
Przyjazd do Londynu, przed którym długo się broniła, natychmiast zmienił jej nastrój. Praca nad powieścią nie szła już tak dobrze, a pojawiły się stare kłopoty domowe i nowe – zdrowotne. Ale i w tej sytuacji pierwszym symptomem zdrowienia była prośba (15 X 1954) z sanatorium w Brighton & Hove do męża o przysłanie nut „ludowych, Chopina, Czajkowskiego”. Trzy dni później referowała Jerzemu Kuncewiczowi:
Wczoraj wieczór i dziś przed chwilą śpiewałam i wprawdzie kiepskawo i oddechu brakuje, [ale] publika była zachwycona. W każdym razie zaczynam udawać siebie samą i […] jakoś fantazja zaczyna powracać.
Nie wiadomo, czy w późniejszych latach Kuncewiczowa jeszcze publicznie występowała, ale muzyka pozostała istotną częścią jej życia. […]
[1] T. Zalewski, Pół wieku wśród muzyków. Warszawa 1977, s. 37.
[2] M. Kuncewiczowa, Fantomy, s. 161.
[3] Według informacji J. Skarbowskiego (Klęska muzyki – triumf pisarki. „Literatura” 1985 nr 3) Kuncewiczowa wystąpiła tam z recitalem pieśni F. Schuberta z cyklu Piękna młynarka.
[4] M. Kuncewiczowa, Fantomy, s. 136.
[5] Dostęp do innych światów. Rozm. M. Szwajkowska. „Tygodnik Kulturalny” 1969 nr 41.
[6] M. Kuncewiczowa, Fantomy, s. 81. W nieco zbliżony sposób tłumaczył odejście od muzyki Jarosław Iwaszkiewicz, pisał: „Nie żałuję, że nie zostałem muzykiem. Nie czułbym się godnym być kompozytorem, być dyrygentem, być interpretatorem wielkiej sztuki. Jako pisarz interpretuję tylko siebie.” (Podróże do Włoch. Warszawa 1977, s. 119)
[7] M. Kuncewiczowa, Fantomy, s. 161.
[8] Tamże.
[9] Tzn. u syna Witolda, i jego żony, Eileen Herlie, brytyjskiej aktorki.
[10] Tamże.
[11] Zmowa nieobecnych. Wyd. 3. (Dzieła). Warszawa 1978 s. 77.
[12] Tamże, s. 164.
[13] Tamże, s. 76.
[14] Tamże, s. 77.
[15] Tamże, s. 80/81.
[16] Informacje z listu do męża, Jerzego Kuncewicza, z lutego 1948 (zachowany w Bibliotece Ossolineum we Wrocławiu) i z listu do syna, Witolda, z 9 V 1954 (zbiór przechowywany w jego domu w Stanach Zjednoczonych). Nagrań tych nie udało się odnaleźć.
[17] Do słów K. Przerwy-Tetmajera
Dodaj do ulubionych:
Polubienie Wczytywanie…