Kiedy nadchodził rok 2011 — Rok Miłosza — postanowiłam, że albo będziemy odchodzić stulecie urodzin pisarza w Domu Kuncewiczów w sposób uroczysty, przy współpracy najwybitniejszych fachowców, albo wcale. Na temat budzącego kontrowersje Miłosza musiał wypowiedzieć się autorytet najwyższej klasy. Stało się: nasze zaproszenie przyjął prof. Tomas Venclova z Yale University. Jego rocznicowy odczyt, autoryzowany, wydrukowaliśmy w numerze 1 (7) 2011. Serdecznie polecamy lekturę. Numer do nabycia w kazimierskiej siedzibie muzeum lub droga pocztową: http://www.muzeumnadwislanskie.pl/index.php?r=421&l=pl
Teraz zachęcam do przeczytania niewielkiego fragmentu tego tekstu:
„[…] Trafiła do moich rąk książka Miłosza Rodzinna Europa. To jest opowieść niesamowita: o tym pisałem kilka razy, opowiadałem w różnych audytoriach, ale być może nie każdemu z Państwa jest znana historia, jak ta książka przedostała się do Wilna. A więc przedostała się w listach. Była pewna Litwinka, też postać ciekawa, no ale nie będę o niej opowiadał, bo trochę przedłużam. Mieszkała w Paryżu i przesyłała swoim znajomym, na kilka adresów, nie tylko do Wilna, ale i do Kowna, listy. W każdym liście była bodaj jedna strona Rodzinnej Europy. Czasem w stronę Rodzinnej Europy była zawinięta jakaś czekoladka, albo jakieś tam rękawiczki. I tak w ciągu półtora roku, w czasach wczesnopostalinowskich, udało się przetransportować całą Rodzinną Europę do Wilna. Potem te strony zszyto, zebrano w książkę, którą można było czytać. Dodano do tego niewinną okładkę, podręcznik biologii czy coś takiego, no i mój przyjaciel, który miał to w domu, dał mi to do przeczytania. Wziąłem Rodzinną Europę i poszedłem, czytając, ulicami Wilna. Doszedłem do brzegu Wilii, usiadłem na ławeczce i czytałem, nie mogłem się oderwać. W końcu doszedłem do miejsca, gdzie Miłosz opowiada, jak on siedzi w wileńskiej kawiarni i widzi, że do Wilna wchodzą czołgi sowieckie. Wyszedł z kawiarni, poszedł nad brzeg Wilii, usiadł na ławeczce, przed ławeczką stała elektrownia, jacyś chłopacy łowili ryby, jacyś kajakarze płynęli na kajakach, on patrzył na to myśląc, że cały ten kraj, wszyscy jego ludzie, wszystkie jego krajobrazy zostały wrzucone do strasznego młyna historii. I wtedy ja oderwałem oczy od książki i zauważyłem, że siedzę prawdopodobnie na tej samej ławeczce. Może to brzmieć jak kiepski wymysł literacki, ale to jest absolutna prawda. Przede mną była elektrownia, jacyś chłopcy łowili ryby, jacyś kajakarze… Prawie nic się nie zmieniło. I jeżeli Miłosz odczuwał ten moment w sposób tragiczny, to ja raczej w sposób optymistyczny: że wszystko jakoś istnieje, czeka na wolność i jednym ze znaków, że wolność przyjdzie, jest to, że książka trafiła w końcu do swojego miasta i że młody literat, siedząc w tym samym miejscu, czyta tę książkę.[…]”